niedziela, 29 września 2013

Epilog, czyli ktoś umarł, by ktoś mógł żyć...


Pół roku później...

On:

Czy jest coś gorszego od tego cholernego bólu i rozpaczy, zalewającego cały twój umysł, paraliżującego ciało i rozum? Czy jest na świecie coś bardziej rozbijającego serce na drobne kawałeczki, od śmierci? Nie, nie ma, a ty nigdy nie pogodzisz się z losem...
Siedzisz na cmentarnej ławeczce, przy marmurowym nagrobku. Nagrobku, pod którego czeluściami spoczywa ciało twojej ukochanej. Boże, dlaczego?
W owym miejscu spędzasz całe dnie. Praktycznie nie kontaktujesz. Praktycznie nie wykonujesz żadnych funkcji życiowych, odcinasz się kompletnie od rodziny i znajomych. Oddajesz się żałobie, która tak bardzo niszczy cię od środka...
I każdego dnia wracają te cholernie bolesne wspomnienia...

Cofnijmy się kilka miesięcy wstecz...

Pewnego listopadowego dnia oświadczasz się miłości twojego życia. Jesteś tak szczęśliwy, że każda sekunda w towarzystwie blondynki czyni cię po prostu oszalałym z miłości. A dodajmy do tego to, że zgodziła się, przyjęła twój pierścionek zaręczynowy. Ze łzami w oczach tuliła się do ciebie. Teraz już wiesz, że owe łzy nie były jedynie oznaką wzruszenia. Były dramatycznym bólem i histerią. Wiedziała, że odejdzie. Wiedziała, że nigdy nie będzie jej dane stanąć w białej sukni na ślubnym kobiercu. Wiedziała to wszystko, ale ci nic o tym nie powiedziała... Chciała, żebyś nie cierpiał, żebyś nie krzyczał z ogromu boleści... I to cię tak okropnie teraz męczy... To, że wiedziała, że umrze, że w końcu wyzionie ducha, pozostawiając cię samego... 
Nie doszło do ślubu. Od owych  zaręczyn minęło jedynie 10 dni.. Jedynie 240 godzin... Jedynie 14400 minut... Jedynie 864000 sekund.. 
Owy dzień zapowiadał się całkiem dobrze. Pomimo jesieni, przez zbite chmury przebijają się jasne promyki słońca, kolorowe, rudawo-żółto-miedziane liście tańczą na wietrze. Nic nie zapowiada zwiastującego rozłamu twojego życia..
Aż tu nagle, budzisz się sam. Niby normalne, prawda? Przecież Lena mogła wstać wcześniej, wyjść gdzieś, pójść do warzywniaka na dole, czy skoczyć pobiegać, prawda?
Nie do końca.
Kilka minut później twoje serce zostaje brutalnie zmasakrowane, rzucone o beton, rozdeptane i zmielone. Zamierasz, po prostu zamierasz, widząc narzeczoną leżącą na zimnych płytkach łazienki, z krwią spływającą z nosa. Kompletnie szalejesz, potrząsając jej wątłym, pozbawionym życia ciałem..
Nie wierzysz, że jej serce nie bije. Nie wierzysz, że się nie rusza, że jej oczy nie pochłaniają cię swoją zawartością, że jej usta nie wytwarzają jej pięknego głosu, że jej dłonie nie łapią cię za ramiona i nie oplatają twojej szyi.. Popadasz w spazmatyczny lament. 
A reszta? Dalsza część owej zabójczej historii?
Nie pamiętasz nic. Zero, od tego momentu w twojej głowie zalega monotonna dziura. Mózg wyrzucił najgorsze momenty ze swojej pamięci...

I już sam nie wiesz, co bardziej cię boli, to, że jej nie ma, czy to, że nigdy nie powie ci "Kocham cię, Grzesiu".
Już sam nie wiesz, co bardziej powoduje twoje otępienie i depresję, jej perfumy wiecznie unoszące się po mieszkaniu, czy list, który ci zostawiła...

Właśnie w tej chwili siedzisz po raz setny na tej zimnej, drewnianej ławeczce, po raz setny ściskając pomięty świstek. Kolejny raz czytasz pięknie wykaligrafowane słowa, których przecież nie powinno dać się odczytać, ze względu na rozmazany tusz przez twoje łzy...
A może znasz już to na pamięć? Może twój mózg automatycznie odtwarza te słowa?

"Grzesiek, wiem, że kiedyś odnajdziesz ten list. Wiem również, że tego dnia mnie już obok ciebie nie będzie...  Tak wiele chciałabym ci tu napisać, tak dodać otuchy i nadziei... Ale nie mogę. Wiem, że ta kartka znajdzie się w twoich dłoniach wtedy, kiedy będziesz pogrążony w bólu... 
Tak bardzo cię przepraszam, za to, że ukrywałam swoją chorobę. Za to, że ukryłam przed tobą wyrok mojej śmierci...
Ale uwierz mi, chciałam ostatnie dni swojego życia spędzić tak, jak gdyby nic nie miało się wydarzyć... 
Dobrze wiem, że cię zraniłam i doprowadziłam do wiecznej żałoby... 
I za to chcę cię już teraz przeprosić. 
Nigdy nie kochałam kogoś bardziej niż ciebie, Grzesiu. Uwierz mi, że gdybym miała drugi raz cię poznać - zrobiłabym to. Pokochałam cię najwspanialszą i najgorętszą miłością na świecie. 
Nie potrafię ci tu już nic więcej napisać, bo nie wyobrażam sobie, że za jakieś trzy tygodnie zostaniesz sam... 
Kocham cię, ZAWSZE będę cię kochać. 
Pozwól mi odejść... Odchodzę spełniona..."

Nie ma żadnych barier, żadnych hamulców...
Po raz kolejny, twój mózg odtwarza wydarzenia z dwudziestego listopada...
Po raz kolejny padasz na ziemię obok nagrobku...
Po raz kolejny krzyczysz, zalewając się łzami...
- Lena, nigdy nie pozwolę ci odejść... - da się słyszeć pomiędzy twoim płaczem pełnym zgryzoty i katuszy... 

Chwile... Nasze życie składa się z serii chwil... Każda z nich jest podróżą do końca... Pozwólmy im odejść... Pozwólmy im odejść...

 

 

KONIEC. 

Opowiadanie o Lenie i Grześku dobiegło zapowiedzianego końca.

Być może sama końcówka nie jest zadowalająca... 

Ale tak miało być, moi drodzy. Od samego początku.

Chciałabym wam wszystkim podziękować, za to, że po raz kolejny mogłam przeżywać wspaniałą przygodę. Za to, że czytaliście, byliście, pomagaliście mi. Dziękuję wszystkim i każdemu z osobna!

Bardzo proszę, aby każdy kto był i czytał, napisał coś od siebie... 

Wiem, że w ostatnim czasie nie do każdego docierała informacja o nowym rozdziale,

za co bardzo przepraszam. Miałam ciężkie dwa tygodnie..

No to co, widzimy się na Wronie i Kłosiku, a w przyszłości na Dawidzie i dueciku z Caro...

DZIĘKUJĘ! ♥

 

|ASK| |Dryja| |Kłos i Wrona




niedziela, 22 września 2013

10. Przeszłości nie przywrócisz, przyszłości nie dogonisz, teraźniejszości nie zatrzymasz.




Ona:

Wiadomość o chorobie wywróciła twoje życie do góry nogami. Jednak bardziej to życie zostało zmielone przez wiadomość o... bliskiej ci śmierci. Nie potrafiłaś sobie wyobrazić, że najbliższy miesiąc spędzisz z oddechem śmierci na karku. Nie potrafiłaś. 

I chyba najgłupszą rzeczą w tym wszystkim było to, na co się zdecydowałaś. Mianowicie, zdecydowałaś, że nikt nie dowie się o twojej chorobie. Nikt z rodziny, nikt z przyjaciół. Nawet Grzesiek. Podjęłaś decyzję, której skutki będą opłakiwać najbliższe ci osoby. To była najgorsza rzecz, jaką mogłaś zrobić, może ktoś pomyśleć. Ale ty wiedziałaś co robisz. Chciałaś ten miesiąc spędzić tak, jak dawniej, racząc się czasem spędzanym z ukochanym. Siedziałaś w szpitalnej łazience, płacząc i próbując ułożyć sobie to wszystko w głowie. I wtedy zdecydowałaś. To tak bardzo bolało, że niedługo po prostu cię nie będzie. Dlatego nie chcesz martwić najbliższych. A może po prostu nie wiedziałaś, jak powiedzieć im, że za jakieś trzy tygodnie umrzesz? W każdym bądź razie, po kilku minutach, zalana łzami stałaś przed lekarzem i błagałaś, żeby owa wiadomość o chorobie została pomiędzy wami. Błagałaś, aby zwolnili cię do domu, nie próbowali leczenia, które i tak pójdzie na marne. Łkałaś, wołając, że nie chcesz martwić rodziny, że nie chcesz widzieć ich bólu. W końcu po twoich płaczliwych namowach, doktor sam z łzami w oczach, zgodził się na twoją rozpaczliwą prośbę. Miałaś cholerne szczęście, że Grzesiek był w tej chwili na treningu. 

- Pani Leno, skoro pani nalega... Ale czy zdaje sobie pani sprawę z tego, na co pani się targa? - specjalista próbuje odwieść cię od dzikiego pomysłu zatajenia choroby i braku prób leczenia.
- Podjęłam decyzję. Nie chcę, żeby wiedzieli. Nie chcę także prób chemioterapii. Przecież pan dobrze wie, że to mnie zniszczy. Osłabi, złamie i nie pomoże. Chcę umrzeć. Ale umrzeć spełniona, umrzeć, wiedząc, że mogłam te ostatnie chwile spędzić z moją rodziną... Chcę tylko tego... - spoglądasz lekarzowi w oczy, tak szczerze wyjawiając to, co kleci twoje serce... 

Wybiegasz ze szpitala i zatrzymujesz się na chodniku. Wdychasz powietrze i łapiesz się za skronie. Czy to możliwe, że za jakiś czas nie będziesz oddychać?
Jeszcze przed chwilą otrzymałaś od ordynatora przykre informacje. Według prawdy lekarskiej, zostały ci trzy tygodnie życia. Nie możesz za bardzo szaleć i narażać życia. Masz po prostu żyć, do czasu aż twoje serce przestanie bić. Tak po prostu. 

Dobiegłaś do mieszkania, dziękując Bogu, że Kosok pojawi się tutaj dopiero za jakąś godzinę. Siadasz na kanapie i ukrywasz twarz w dłoniach. Umrzesz, Lena, umrzesz. Po prostu znikniesz, jesteś, a jutro cię może już nie być. Bałaś się? Bardzo. W przypływie emocji złapałaś za album leżący na jednej z półek. Wertujesz stronice, zalewając zdjęcia łzami. W pewnej chwili coś ci się przypomina.  Rzucasz się do swojej torby, w której znajduje się koperta od fotografa. Kilka dni temu wywołałaś wspólne zdjęcie z Grześkiem. Uśmiechnięci, patrzycie w stronę obiektywu, trzymając się za ręce. Piękny obrazek. Z jakiejś szafki wydobyłaś kopertę i kartkę. Złapałaś w dłoń długopis i drżącymi rękoma wypisałaś kilka słów. Słów, które kiedyś złapią go za serce. Wrzuciłaś karteczkę wraz ze zdjęciem do koperty i włożyłaś ją do albumu. Pozostaje ci modlić się, by ukochany nie odnalazł jej przedwcześnie...
Kilka sekund po odłożeniu przedmiotu rozlega się szczęk zamka i do mieszkania wpada zdyszany Kosok. Od razu łapie cię w ramiona.
- Lena... Co ty tu robisz? - pyta.
- Wypuścili... wypuścili mnie ze szpitala... - mówisz cicho, tuląc się do siatkarza jeszcze bardziej.
- Boże, to wspaniale... Słońce... - dotyka twoich policzków i nagle się odsuwa. - Poczekaj chwileczkę. -nagle wychodzi z pokoju i po chwili wraca... Z kwiatami...
- Wiem, że to nie powinno tak wyglądać, ale... Wiem, że to na pewno nie jest tak, jak byś chciała, ale... Lena, kocham cię do szaleństwa, nie potrafię bez ciebie żyć i... Wyjdziesz za mnie? - mija jedna sekunda, a pada na kolana, mija druga sekunda, a ty nadal stoisz w bezruchu...
Boże...




Wiem. Wiem, że nie jest to dobry rozdział. Wiem.
Wszystko tłumaczę masą roboty, 
bo szkoła nie rozpieszcza i emocjonalnymi pozostałościami
po piątkowym meczu na żywo.
Moi drodzy, każdemu życzę, żeby przeżył mecz kadry na żywo.
Magia, czysta magia. :)

A dziś dzień ostateczny,
Bułgarzy i Rosjanie wyrocznią dalszego losu naszych siatkarzy...
Po wczorajszym meczu 25678678 hejtów..
OGARNIJMY SIĘ, LUDZIE,
TO NIE SĄ MASZYNY. 
Wiara i nadzieja nie umiera. 
Albo kibicujecie zawsze,
albo NIGDY.

Ja w ich wierzę.

W niedzielę epilog, pozdrawiam. :)

niedziela, 15 września 2013

9.Cho­roby są po to, by nam przy­pomi­nać, że nasz kon­trakt z życiem może być w każdej chwi­li unieważniony.



Ona:

- Lenka... - słyszysz bolesne zawodzenie Grześka. Słyszysz je, ale tak ciężko jest ci otworzyć oczy. Wszystko jest przytłaczające, nie pozwalające na jakikolwiek ruch z twojej strony. Skupiasz się mocno na próbie rozwarcia powiek. Nie udaje się. Znów opadasz w ciemność.

Jakiś czas później, może po kilku minutach, godzinach, czy sekundach, po raz kolejny jakaś część twojej świadomości pozwala na usłyszenie odgłosów z... no właśnie, skąd? Z drugiej strony? Nie, marne określenie, przecież nie umarłaś. Nie mogłaś umrzeć, masz dla kogo żyć. Dla Grześka, dla Tosi, dla rodziny... Nic nie miało podstaw, by rzucić na ciebie śmiertelny czar. Nie chorowałaś, nie narzekałaś na samopoczucie, było dobrze. Ale dlaczego, teraz, coś sprawia, że dusisz się od środka? Coś sprawia, że nie możesz nawet otworzyć oczu. Męczące, okropnie męczące uczucie. I ten cholerny ból. Ale ból czego? Nie czujesz swojego ciała, nie masz nad nim kontroli... 
Jesteś uwięziona we wnętrzu swojego ciała...

On:

- Co z nią jest? Proszę mi powiedzieć, co z nią jest! - krzyczysz, nerwowo zaciskając pięści. Lekarz bezradnie spogląda w twoje ciemne oczy. Znajdujesz się w szpitalu, stoisz na przeraźliwie jasnym korytarzu. Lena jest w którejś z sal. A ty nawet nie wiesz, co się z nią dzieje...
- Proszę się uspokoić. Jest to prawdopodobnie grypa, a pańska... - tu obserwuje cię podejrzliwie.
- Małżonka. - fukasz niecierpliwie, podając się za męża Leny.
- Pańska małżonka znosi ją trochę gorzej, niż inni. - kończy. - Podamy jej leki i jutro będzie mogła wyjść. A teraz proszę odejść, śpieszę się do pacjentów. - rzuca ci pogardliwe spojrzenie i odchodzi. Tylko dlaczego, to słowo "prawdopodobnie" tak bardzo utkwiło ci w pamięci?

Ona:

Budzisz się z tego dziwnego stanu, określanego przez lekarzy utratą przytomności, na wskutek lekkiej anemii i grypy. Podają ci stos leków i odsyłają do domu. W akompaniamencie lamentów Grześka wracasz do waszego wspólnego mieszkania. Owe medykamenty podane w szpitalu dają ci ulgę, ale nie na długo. Mijają dni, tygodnie, aż w końcu miesiąc. Każde 24 godziny są męczarnią. Wracają te cholerne bóle mięśni, wymioty i zawroty głowy, które tak skrupulatnie próbujesz ukryć przed Kosokiem, który tak rozpaczliwie boi się o twoje zdrowie. Udajesz, że czujesz się wspaniale, udajesz, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Ale i ile jeszcze będziesz w stanie udawać?
Koniec twoich kłamstw nadchodzi bardzo szybko. Zdecydowanie szybko. Pewnej soboty, kiedy późnym wieczorem do domu wraca Grzegorz, zastaje cię na wpół żywą na łazienkowych kafelkach.
Czy kontaktujesz, kiedy drżącymi rękoma podnosi cię z zimnego podłoża? Czy kontaktujesz, kiedy spędzacie noc w szpitalnej sali? Nie, nie kontaktujesz. Coś skutecznie chce cię złamać...
Spędzasz w szpitalu tydzień. Lekarze robą ci masę badań, mających na celu sprawdzenie, co kryje się za tą "grypą". Codzienne kłucia w żyłę wyczerpują cię na tyle, że po kilku dniach jesteś jedynie cieniem dawnej siebie. Jednak pomimo tego marnego całokształtu, jedna osoba dawała ci choć trochę radości, choć trochę szczęścia i optymistycznej nutki w tym całym bagnie. Grzesiek przesiadywał obok ciebie godzinami, przynosił kwiaty, twoje ulubione owoce, opowiadał, jak było na meczu, treningu, sparingu...
I być może z takim wsparciem dałoby się znieść wszystko. Bo miłość ma magiczne właściwości, które potrafią przezwyciężyć wszystko. Wszystko, ale nie medyczną prawdę...
Wezwana do gabinetu ordynatora, wiesz, że musisz spodziewać się każdej informacji. Starasz się opanować emocje, które tak bardzo targają twoim ciałem. Do pomieszczenia wchodzisz sama, twojej ręki nie trzyma już wielka dłoń Grześka. Owy werdykt miałaś usłyszeć sama...
- Pani Leno... - wysoko postawiony i ceniony lekarz zaczyna spokojnym głosem.
- Proszę mówić od razu, bez ceregieli. Jestem gotowa. - wrodzone opanowanie bierze górę. Oddychasz głęboko, ale wiesz, że musisz wiedzieć. Musisz wiedzieć, co ci dolega, bez względu na to, jak bardzo cię to dotknie.
- Ostra białaczka limfoblastyczna. Najgorsze stadium. Pani przypadek jest na tyle... unikatowy, że prawdopodobnie nie pomoże nawet chemia. Ostatnim możliwym ratunkiem jest przeszczep szpiku, ale... tu także pojawił się problem. Ma Pani tak nietypowy szpik, że... - mówi, po prostu mówi, jak jest. Tak, jak chciałaś, nie owija w bawełnę, nie afiszuje się sztucznym współczuciem. A przy ostatnim słowie, zatrzymuje swój wzrok na twojej bladej twarzy.
- Że moje dni są policzone, tak? -uzupełniasz jego wypowiedź, czując jak osuwasz się po plastikowym krzesełku.
Życie, dlaczego?




No, także ten tego...
Już po przeczytaniu pewnie się domyślacie.
Ale jak to wyjdzie, dowiecie się za tydzień i za dwa tygodnie,
bowiem do końca został nam 1rozdział + epilog.
Będzie smutno, mówię od razu.
Zabieram się właśnie za pisanie do przodu,
mam nadzieję, że dam radę opisać to tak, jak mam to ułożone w głowie.
Trzymajta kciuki!:D

Poza tym, w piątek mój pierwszy mecz. *.*
Polska-Turcja.
Po prostu jestem tak szczęśliwa,
że sobie tego nie wyobrażacie!:D
Będę zdzierać gardło za siebie i za was wszystkie,
które nie mogą kibicować na żywo. 
Wygramy, jestem pewna :D

 Buziaki! Wasza Joan.

niedziela, 8 września 2013

8. Miłość trzeba budować, odkryć ją to za mało.

On:

Nie jesteś w stanie wyrazić słowami, tego, co czujesz. Ale czy jest możliwe, by dokładnie opisać miłość? Czy jest możliwe, by kilka nędznych epitetów określiło w stu procentach to niezwykłe uczucie? Nie, zdecydowanie nie. 
Od tego są przepełnione emocjami czyny. Od tego są wcale nie uciążliwe chwile ciszy, kiedy wpatrujesz się w jej niebieskie oczy. Od tego są te chwile, kiedy budzisz się z nią u boku. 
- Peszysz mnie! - blondynka, obiekt twoich westchnień, delikatnie zakrywa ci oczy.
- Ale kochanie, ja tylko patrzę... - odpowiadasz z uśmiechem i zdejmujesz z twarzy jej dłoń, uprzednio muskając ją ustami.
- Nie tłumacz się, tylko wstawaj, bo sama na poprawiny nie pójdę. - odgryza się i wstaje z łóżka. Widząc, że lustrujesz wzrokiem jej smukłą figurę w samej bieliźnie, zabiera ci kołdrę i okrywa się nią. - Dwa razy powtarzać nie będę. - grozi palcem i znika w łazience, rzucając pościel w twoim kierunku. Śmiejesz się sam do siebie. Nigdy nie byłeś tak szczęśliwy, jak teraz...


Ona:

Poprawiny przebiegają pomyślnie, wracacie do Rzeszowa, dni mijają jak godziny. Niesamowicie szybko, ale bardzo intensywnie. Pod wpływem impulsu przeprowadzasz się do ukochanego, byleby przebywać ze sobą jeszcze częściej. Zaczyna się trudny okres, jego kariera nabiera tempa, twoje studia zaczynają zabierać coraz więcej czasu. Ale pomimo wszystkich przeciwności, wieczorem, kiedy w końcu oboje jesteście w domu, wszystko się zmienia. Wtedy nagle nie ma śladu po jakimkolwiek zmęczeniu. Wtedy możecie siedzieć do trzeciej nad ranem, rozmawiając, śmiejąc się, albo po prostu w ciszy, wtuleni w siebie. Tak, to jest właśnie ta magia miłości, która tak bardzo was łączy, tak bardzo cieszy. 
Żeby dopełnić sielanki, Antonina zapowiedziała, że wpadną do was z Alkiem pewnej niedzieli. Tak więc, o umówionej godzinie, zjawiają się w drzwiach. Nie byłabyś sobą, gdybyś nie widziała w tym spotkaniu jakiegoś drugiego dna. Kiedy zabieracie się do kolacji, którą przyrządziłaś pomiędzy spoglądaniem w notatki, Tosia zaczyna znacząco spoglądać na Achrema.
- No bo... wiecie, chcielibyśmy wam o czymś powiedzieć. - dziewczyna szturcha Białorusina, który sprawia wrażenie nieobecnego.
- Zamieniamy się w słuch. - mówi Grzesiek, patrząc z ukosa na ciebie. Biedak, niczego się nie domyśla. Ty, jak każda kobieta, służąc się swoim instynktem wiedziałaś, czego się spodziewać.
- To trochę trudne, ale... jestem w ciąży. - Tośka wyrzuca z siebie, obserwując waszą reakcję. W przeciwieństwie do Grzegorza, nie popadasz w ogromne zdziwienie. Jedynie uśmiechasz się ciepło.
- Gratulacje. - przytulasz przyjaciółkę. - Wiedziałam. - szepczesz jej do ucha. Po kilku sekundach również Kosok podrywa się, by złożyć im wyrazy... szacunku i podziwu. Tak, tak, twój facet z pewnością nie jest typowy.
- Ale widzę, że ktoś tu nadal nie może się z tą myślą oswoić. - śmiejesz się i spoglądasz na Alka.
- Ja? Ja? Ja jestem wzruszony! To takie wspaniałe, że za około 7 miesięcy po tym świecie będzie paradowała moja mała kopia... - rozmarzył się.
- Jaka twoja, nasza! Po matce, też coś musi mieć. - pani Wojciechowska obruszyła się i zmierzyła wzrokiem swojego mężczyznę.
- To ja już chyba wolę, żeby odziedziczyło po tobie urodę, bo jak odziedziczy charakter, to... będzie ciężko. - wszyscy wybuchacie śmiechem, razem świętując szczęście Tosi i Alka. 

Jednak w pewnej chwili przestaje ci być do śmiechu. Czujesz nagłe ukłucie w klatce piersiowej, nudności, połączone z zimnymi potami i dreszczami na całym ciele. Robi ci się ciemno przed oczyma, a cały świat zostaje jakby wyciszony. Wszystko dzieje się, niczym w zwolnionym tempie. Jedna sekunda - tracisz przytomność. Druga sekunda - upadasz. I pustka.



Jak Joan mówiła, tak i czyni.
Drodzy, dwa rozdziały, epilog i koniec. 
Pamiętacie co napisałam na początku tego bloga?
Nie będzie wesoło. 

Wiem, że rozdział jest krótki, wiem.
Ale mam taki zapierdziel emocjonalny i fizyczny,
że ledwo co dobieram słowa.
Wybaczcie.
błędy poprawię później


Dziękuję, za to, że jesteście i czytacie. :*
Wynagrodzę wam to dłuższym rozdziałem za tydzień.
DZIĘKUJĘ.

 

niedziela, 1 września 2013

7.Na tym świecie je­dynie miłość zasługu­je na wszys­tko. Cała reszta nie ma naj­mniej­sze­go sensu.

Ona:
Pocałował cię. Grzegorz Kosok pocałował cię. Kiedy oderwał swoje wargi od twoich, poczułaś się, jak gdyby prysł jakiś czar. Już obawiałaś się, że Grzesiek zrozumiawszy swój czyn zwieje, gdzie pieprz rośnie. Aczkolwiek środkowy nie rusza się z miejsca i wygląda, jakby zbierał się do jakiejś ciężkiej rozmowy. 
- Lena... Przejdźmy się. - proponuje. Lustrujesz wzrokiem jego postawę, jakbyś oczekiwała, że zaraz wyskoczy z jakąś pijacką pieśnią. - Nie patrz tak na mnie. Nie wypiłem dużo, myślę trzeźwo. - dodaje i unosi delikatnie twój podbródek.
- Ale Grzesiek, jest coś koło drugiej nad ranem... - próbujesz odwieść go od tego dzikiego pomysłu. Domyślasz się, o co może chodzić. I to nie tak, że nie chcesz. Po prostu cholernie... boisz się.
- Proszę... - spogląda w twoje oczy. Nie masz serca mu odmówić.
- No dobrze, ale jak się zgubimy i ktoś nas napadnie, to idziesz na przynętę! - grozisz mu, równocześnie śmiejąc się.
- Ależ oczywiście. - ujmuje twoją dłoń. Idziecie przed siebie. Tak, jakby ten pocałunek przed chwilą wcale nie istniał.
Po jakimś czasie, kiedy to spacer w ciszy przestał mieć sens, twój towarzysz odezwał się. Dodajmy, że znajdowaliście się w pobliskim parku.
- Wiesz, kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem... Po prostu zwaliłaś mnie z nóg. Pewnie to zabrzmi banalnie, ale... zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia. Uwierz mi, wiele kobiet było w moim życiu, ale wszystkie były takie same. Niby ładne, ale bez osobowości. Takie przezroczyste. W większości leciały tylko na to, że mam pieniądze i jestem siatkarzem. Raniły mnie, naprawdę. To nie tak, że faceci nie nie czują... my czujemy, tylko, że trochę inaczej. Chciałem pokochać jakąś kobietę, chciałem stworzyć prawdziwy związek, ale nie mogłem znaleźć odpowiedniej... Dopóki nie spotkałem ciebie. Zawsze byłaś... jesteś taka urocza, zabawna i beztroska, a przy tym subtelna i kobieca. Lenka, ja... ja cię kocham. - żaden facet, oprócz ojca, nie powiedział do ciebie "Lenka". Żaden facet nie sprawił, że płaczesz... ze wzruszenia...
- Powiedz coś, proszę... - mówi środkowy, wyraźnie denerwując się.
- Grzesiek, przytul mnie. - odpowiadasz cicho. Siatkarz bez zbędnych pytań obejmuje cię swoimi długimi ramionami. - Kiedy byłam mała, mój tata powtarzał zawsze, że za kilka lat będzie przeprowadzał rozmowy kwalifikacyjne na mojego chłopaka... Chyba musimy się udać do moich rodziców. - uśmiechasz się, trzymając rękę Kosoka, jednocześnie będąc wtulona w jego tors.
- Ale... - zaczyna.
- Oj żartowałam, żartowałam. Grzegorzu, ja również cię kocham. - wtulasz się w niego jeszcze mocniej. I tak stoicie, przez kilka minut. W końcu wasze usta zbliżają się do siebie, gdy wnet sąsiednie krzaki zaczynają przeraźliwie szeleścić.
- Zwijamy się... - mówisz przestraszonym głosem, kiedy z krzewów wyskakują dwie wysokie postacie.
- Ona jemu winna, ona jemu winna! - śpiewa pierwszy z nich. Jest zbyt ciemno i nie widzisz twarzy intruzów. 
- Pocałować go powinna! - kończy drugi. Zaraz, zaraz... Skąd znasz ten wschodni akcent?
- ...do jasnej cholery, Alek, wracaj na salę! Ty, Nowakowski, też! Szlajacie się po jakichś krzakach, w dodatku narąbani w trzy dupy! - już macie uciekać przed potencjalnymi zabójcami/gangsterami/przestępcami, podczas gdy słyszycie damski głos i widzicie kobiecą sylwetkę wyłaniającą się zza latarni. Jej światło pada w końcu na całą trójcę i waszym oczom ukazuje się... bosa Tosia i Alek z Piotrkiem.
- Matko boska... - mówi Nowakowski, patrząc na was.
- Lena?! - zdumiona Antosia podchodzi bliżej. - No nie, wy dwie fajtłapy, przerwaliście im scenę miłości! - odwraca się do dwóch siatkarzy, ledwo trzymających się na nogach.
- Co my, co my?! Nic nie przerywaliśmy, my im zaśpiewaliśmy! - Achrem uniósł ręce w geście protestu. - Prawda, Piotrek? - szturchnął swojego kolegę, który pod wpływem uderzenia wpada w pobliskie rośliny.
- Sieroto, wstawaj, bo zadzwonię po Olę! - bezradna Tosia staje, jak kat, nad Piotrem. Widząc, że Grzegorz podrywa się od ciebie w celu pomocy przyjacielowi, grozi mu palcem. - Stójże tam, gdzie stoisz i się nie ruszaj. Sama sobie dam radę. - mówi, lekko kopiąc Pita, który postanowił, że zaśnie tam, bo jest mu wygodnie i lubi zapach gleby.
- Piotrek?! Co ty robisz w tych krzakach? - do całej kompanii dołącza Ola, jego dziewczyna. Słysząc jej głos, Cichy podrywa się natychmiastowo i zaczyna nieudolnie się tłumaczyć.
- Marsz do hotelu! Ty już nie pijesz! - podniesiony głos partnerki działa na obu pijanych, jak napój energetyzujący. Uciekają szybko, na ile pozwala im ich stan, byleby tylko z dala rozwścieczonej Oli i Tosi, które ruszają za nimi. Ta ostatnia odwróciła się na chwilę i posłała ci uśmiech. Po chwili wszyscy znikają z pola widzenia.
- Już się bałam, że... - chcesz przedstawić swoje obawy, ale zostajesz uciszona.
- Ćśśśś... - Grzesiek przykłada palec do twych ust i zaczyna cię całować. Najpierw delikatnie, aż w końcu wasze języki toczą zacięty bój. Bój miłości.
 Po powrocie, nie udajecie się na salę. Idziecie prosto do hotelu, gdzie oboje macie wykupiony luksusowy pokój. Wchodzicie do odpowiedniego pomieszczenia... z łóżkiem małżeńskim.
- Śpisz na podłodze, Grzesiu. - uśmiechasz się.
- Nie, kochanie, śpię z tobą. - obejmuje cię i skrada ci całusa.
Po szybkim odświeżeniu, padacie na owe łóżko. Razem. 
Wtulasz się w bruneta, a on całuje się w czoło. Już prawie zasypiacie, kiedy coś ci się przypomina.
- Grzesiu?
- Tak, skarbie? - pyta.
- Jutro też mi powiesz, że mnie kochasz?
- Oczywiście. Jutro i pojutrze, i za cztery dni, i za tydzień, i za dwa, i za miesiąc, i za rok... 



Everybody dance now!:D Grzechu i Lena witają.
Takie małe umilenie, na początek WRZEŚNIA...
Wiem, że dużo dialogów jest, ale ja lubię taki pisać.
Wydaje mi się, że wtedy czytelnik więcej się dowiaduje.
No cóż.
 Na którą macie rozpoczęcie? :D
Ja mam o... 8... Katorga!
 Życzę wam, żebyście przeżyli 10 miesięcy wyścigu szczurów.
Powodzenia tym, którzy zaczynają nową szkołę. :)

I zapraszam was na nowe opowiadanie:
Zapoznajcie się z bohaterami :)

Nowy rozdział za tydzień, w niedzielę.
Pozdrawiam was wrześniowo. :*